Wylaliśmy dziecko z kąpielą

Czasem, jako dyrektorka, wchodzę na zastępstwa za polonistów. Lubię te lekcje – rozmawiamy o metodach uczenia się, o planach na przyszłość, o tym, co uczniowie cenią w szkole, a co ich irytuje (tu czasem lista się nie kończy, ale trudno – trzeba słuchać).

Ostatnio zeszło na temat nauki. Powiedziałam coś, co wydaje mi się dość oczywiste: że to oni się uczą. Nauczyciel, dyrekcja – stwarzamy warunki, ale nikt nikogo nie nauczy, jeśli ten ktoś sam nie będzie chciał. (Swoją drogą – nie znoszę sformułowania „Pani mnie nie nauczyła!” – a Pani miała magiczną różdżkę? Eliksir z Hogwartu? Hipnozę w zestawie z tablicą?).

Wtedy jeden z uczniów wypalił:
– Ale jak to mam się uczyć w domu, skoro teraz nie ma zadań domowych!?

No właśnie. To zdanie rozłożyło mnie na łopatki. Bo oto, proszę Państwa, mamy efekt uboczny słusznych zmian. Chcieliśmy zadaniami domowymi nie przytłaczać, nie przemęczać – i słusznie. Ale nie chodziło o to, by odciąć wtyczkę od jakiejkolwiek nauki poza szkołą!
Na szczęście reszta klasy szybko się włączyła:
– Ale przecież i tak trzeba powtarzać!
– Chociażby przed sprawdzianem!
– Ja czasem sobie notatki robię albo coś oglądam na YouTube.

I wtedy przypomniał mi się post @MarzenaZylinska
„To twoje decyzje, twoja praca i twoje życie. Ja mogę cię wspierać, pomagać ci, ale to ty decydujesz, co chcesz osiągnąć. Od twoich wyborów i twojej pracy zależy twoja przyszłość.”

I tak sobie myślę – czy czasem nie wylaliśmy dziecka z kąpielą?
Czy nie pomyliliśmy wolności z brakiem odpowiedzialności?
Czy nie zabraliśmy zadań domowych, nie zostawiając w zamian niczego, co zachęciłoby młodych ludzi do samodzielnej pracy?
W podejściu opartym na relacji, zaufaniu i wspieraniu nie ma miejsca na oszukiwanie. Bo i po co, skoro liczy się to, co zostaje w głowie?
Uczymy się nie dla stopni. I nie dla szkoły.
Tylko – uwaga, truizm alert – dla siebie.